Katarzyna Michoń – współwłaścicielka Ośrodka Rehabilitacyjnego Polanika leżącego w Chrustach koło Dębu Bartek, który od 2014 roku organizuje turnusy rehabilitacyjne dla dorosłych oraz dzieci z dysfunkcjami. Matka dwóch synów, w tym cudownego Andrzejka, który ma zespół Downa.
Ma Pani dwójkę dzieci, starszy Andrzejek ma zespół Downa. Wiem, że jest Pani ogromnie dumna z syna i nie ma absolutnie żadnych kompleksów z powodu jego dysfunkcji. Proszę powiedzieć jak to było, gdy Andrzej się urodził? Jakie emocje towarzyszyły na początku przygody z rodzicielstwem?
Jestem szczęśliwą i spełnioną mamą dwóch wspaniałych synów. Andrzej jest dzieckiem z Zespołem Downa i wyjątkowym chłopcem. Nauczył mnie i całą moją rodzinę co to znaczy po prostu kochać i czerpać radość z małych rzeczy. Wniósł dużo szczęścia do naszego życia. Sprawił, że teraz jest idealnie, jeśli w ogóle można mówić że ideały istnieją 😉 My dajemy Andrzejkowi miłość i stuprocentową akceptację, a on zwraca nam to z podwójną siłą – to jest magia.
Ale początki były bardzo trudne…
9 miesięcy oczekiwań i przygotowań na swoje „idealne” najpiękniejsze wymarzone dziecko i nagle pojawia się informacja: „Musieliśmy pobrać badania krwi do kariotypu u Pani dziecka, ponieważ syn ma podejrzenie Zespołu Downa…” – nigdy nie zapomnę tych słów. Tych emocji nie da się opisać słowami. Czarna rozpacz, milion myśli – bardzo różnych myśli. Najgorsze było to, że wraz z mężem zostaliśmy pozostawieni sami sobie, nikt w szpitalu nie dał nam żadnego wsparcia, opieki, rozmowy…
Pewnego dnia odwiedziła nas moja przyjaciółka, która przyniosła mi wydrukowany tekst znaleziony w Internecie i powiedziała mi, że zostałam wybrana bo jestem wyjątkowa. Pozwolę sobie go zacytować:
Tej oto matce dam niepełnosprawne dziecko – mówi Bóg.
– Anioł pyta: Dlaczego właśnie jej, o Panie? Przecież ona jest szczęśliwa.
– Dokładnie. Uśmiecha się Bóg.
– Czy mogę dać niepełnosprawne dziecko matce, która nie zna uśmiechu? To byłoby okrutne.
– Ale czy ona ma niezbędną cierpliwość? – pyta się Anioł.
– Ja nie chcę, żeby była ponad cierpliwa, ponieważ w użalaniu się nad sobą i rozpaczy utonie w morzu łez. Gdy szok i złość ustąpi, wtedy nienagannie upora się. Ta kobieta ma poczucie samodzielności i niezależności. Dziecko, które jej dam, żyje w swoim własnym świecie. Ona będzie musiała sprawić, by żyło w jej świecie, a to nie będzie łatwe.
– Ale Panie, o ile mi wiadomo ona nie wierzy w Ciebie.
– Bóg uśmiecha się. To nie ma znaczenia, wszystko będzie w porządku. Nikt nie jest doskonały. A ona ma wystarczająco dużo zdrowego egoizmu. Ona jest naprawdę doskonałą kandydatką. Ma dostatecznie dużo zdrowej miłości własnej, żeby jej się to udało.
– Anioł wzdycha – Egoizm? Czy to jest cnota?
– Bóg kiwa głową – Tak. Jeżeli ta kobieta nie potrafiłaby od czasu do czasu zająć się sobą, a nie dzieckiem, nie dałaby sobie rady. Tak, zdecydowanie to jest ta kobieta, której dam upośledzone dziecko. Ona jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jakie ma szczęście – uśmiechnął się Bóg.
– Szczęście!? – oburzył się Anioł.
– Tak, szczęście, ponieważ ona niczego nie będzie przyjmować tak, jakby to jej się należało. I nic nigdy nie będzie dla niej banalne, zwyczajne. Gdy jej dziecko po raz pierwszy powie „MAMA”, będzie miała wrażenie, że stał się cud. Nigdy nie zaakceptuje słowa mówionego jako rzecz oczywistą, żadnego kroku jak coś zwykłego, codziennego. To jest właśnie ta kobieta, której podaruję nie całkiem doskonałe dziecko. Ale dam jej siłę do przechodzenia ponad tym wszystkim. Nigdy nie zostawię jej samej. W każdej chwili życia będę przy niej, bardzo blisko…
W sferze zawodowej podejmowała się Pani z sukcesem wielu działań. Jest Pani źródłem inspiracji dla kobiet, a w szczególności matek dzieci niepełnosprawnych. Jaki jest Pani przepis na życie?
Nie wiem czy jestem inspiracją dla innych matek, ale chciałabym pokazać wszystkim kobietom że posiadanie dziecka niepełnosprawnego nie oznacza skazania na siedzenie w domu, zgryzotę i użalanie się nad sobą.
Dzięki ogromnemu wsparciu rodziny i bliskich nam osób bardzo szybko zaakceptowaliśmy zaistniałą sytuację i podjęliśmy codzienną walkę, czyli wszechstronną rehabilitację, aby dać Andrzejowi jak najwięcej. Bardzo zależy nam na tym, by usamodzielnić Andrzeja. Nie chcę wracać do tamtego okresu, to trudny temat najważniejsze jest to co jest tu i teraz. A jak wspomniałam wcześniej Andrzejek to wspaniały chłopiec, to mój skarb.
Andrzej na szczęście urodził się bez żadnej wady towarzyszącej. Ma to ogromne znaczenie. Choć wielu lekarzy w to nie wierzyło. Ale i tak często widzimy wzrok ludzi, którzy obracają za Andrzejkiem głowę. Uodporniłam się na to, to problem tych ludzi, nie mój. Ale mamy jako naród jeszcze wiele do nadrobienia w temacie tolerancji inności.
Wiem, że rodzice borykają się z wieloma schorzeniami u swoich dzieci. Widzę także jak sobie z tym radzą, ale widzę też jak się poddają lub boją się cokolwiek zrobić z dzieckiem. To wymaga ogromnej nadziei, odwagi, pozytywnego nastawienia i dbania o dobro dziecka, które będzie z nami już zawsze. I trzeba to po prostu zaakceptować. Stanąć przed dzieckiem, spojrzeć na nie i powiedzieć, że pomimo wszystko będziemy je kochać i dbać o nie, by wyrósł na dziecko bez kompleksów, z otwartym umysłem i chęcią walki o siebie.
Jest Pani współwłaścicielką dużej firmy oraz mamą dwójki dzieci. Jak wygląda dzień biznes-mamy? Jak udaje się Pani pogodzić tyle obowiązków?
Przed urodzeniem Andrzeja mieszkaliśmy 10 lat w Warszawie. Gdy się urodził, nasze życie wywróciło się do góry nogami. Postanowiliśmy wrócić do Kielc. Dużo rzeczy się nałożyło na powrót, ale przede wszystkim w stolicy nie mieliśmy żadnego wsparcia. Nasza rodzina mieszka w świętokrzyskim. Ponadto dojazdy na rehabilitację w Warszawie to koszmar. Nie zapomnę jak jechałam przed świętami z Centrum Zdrowia Dziecka, stałam wtedy w korku 7 godzin – proszę to sobie wyobrazić! Dwie godziny codziennych dojazdów to był standard. Powiedziałam dość.
Tu wychodzę 16.15 z Ośrodka Polanika i 16.27 odbieram syna. Każda minuta się liczy, więc nie warto jej marnować na stanie w korkach.
Generalnie mam czasem wyrzuty sumienia. Na przykład gdy dzieci są chore, zastanawiam się, czy jakbym siedziała w domu, to byłoby lepiej. Z drugiej strony myślę jednak, że gdy mama jest spełniona i szczęśliwa, to dzieci również są szczęśliwe. Zresztą inaczej bym nie potrafiła. Praca, a co za tym idzie finanse, dają nam również inne możliwości dla dzieci, nie oszukujmy się.
To, że stoję w tym miejscu nie udało by się bez mojego męża, Łukasza. Jest on dla mnie ogromnym wsparciem a dla dzieci cudownym ojcem. Jestem mu ogromnie wdzięczna, ale tego nie da się opisać w jednym zdaniu.
Trzy lata temu stworzyła Pani razem z bratem Ośrodek Polanika specjalizujący się w rehabilitacji dzieci z różnymi schorzeniami i zaburzeniami. Skąd pomysł na tak ogromną inwestycję jak ośrodek rehabilitacyjny?
Zawsze odpowiadam na to pytanie tak samo. Inspiracją do stworzenia ośrodka był mój syn, Andrzej. Przygody w szpitalu po porodzie to był bardzo trudny okres. Po wyjściu przeraziła nas ilość skierowań do lekarzy. Nawet nie wiedziałam, że takie profesje istnieją. Miałam 27 lat, mój mąż jest dwa lata młodszy. Byliśmy młodzi, a na wstępie dostaliśmy od lekarza informacje: „Andrzejek nigdy nie będzie chodził” lub „Nie podejmę się leczenia dziecka z zespołem Downa”. Mieliśmy bardzo złe doświadczenia z lekarzami prowadzącymi. Zderzenie z rzeczywistością i służbą zdrowia było okropne. Nie generalizujemy, że każdy lekarz jest zły, my po prostu źle trafialiśmy. Tym bardziej, że czasu nie da się cofnąć. Kolejne etapy dorastania dziecka nie wrócą. Dlatego tak ważne jest prawidłowe prowadzenie dziecka przez lekarza od urodzenia.
Pomysł na stworzenie ośrodka nie wyszedł wprost ode mnie. To raczej rodzina, która patrzyła na to, co przechodzimy wpadła na pomysł wybudowania ośrodka. Gdy Andrzejek miał 3 lat mój tata i brat zaproponowali, żeby stworzyć miejsce do profesjonalnej i skutecznej rehabilitacji dzieci. Spojrzeliśmy na ten piękny pusty jeszcze wtedy teren i stwierdziliśmy, że to wymarzone miejsce do spokojnego odpoczynku i skutecznej rehabilitacji. Namówili mnie ☺ Całą resztę można sobie dopowiedzieć.
Jak wiemy misją Ośrodka jest integracja osób niepełnosprawnych oraz pomoc w ich usamodzielnieniu i aktywności. Czy Ośrodek ma już jakieś sukcesy w temacie rehabilitacji? Kto odwiedza ośrodek?
Przyjmujemy dzieciaki z wieloma schorzeniami: zespołem Downa, Aspergera, autyzmem, ADHD, Mózgowym Porażeniem Dziecięcym czy z niepełnosprawnością ruchową. Cały czas staramy się podnosić jakość usług, kwalifikację kadry i oferować nowe produkty, by nasi goście wyjeżdżali z poczuciem, że ich stan zdrowia się polepszył. Każda osoba to nasz mały sukces. Jest wiele przypadków, które mogłabym wymieniać do nocy. Ale kilkoma warto się pochwalić: np. Pani z Fundacji Miśka Zdziśka, która jeździła na wózku, a dzięki naszej rehabilitacji zaczęła chodzić. Była też starsza Pani z Warszawy, która zapomniała kul i zorientowała się, gdy wyszła z ośrodka. Jej syn chirurg przyjechał specjalnie ze stolicy dziękować za postępy w rehabilitacji.
Przyjeżdżają do nas również podopieczni Kliniki Budzik, którzy zostali wybudzeni, a teraz potrzebują rehabilitacji, by wrócić do zdrowia. Niedawno przebywał u nas Mariusz Dębecki, który został przygnieciony bramką dwa lata temu. W październiku 2016 roku wybudził się ze śpiączki, a teraz walczy o siebie z cudowną mamą i dziewczyną, które go bardzo wspierają.
Takich historii jest wiele. To temat na grubą książkę ☺